środa, 12 lutego 2020

PROLOG

   Gdy przekroczył próg domu, usłyszał śmiech. Śmiech swojego dobrego przyjaciela oraz jego narzeczonej. Zdjął kurtkę i buty, po czym wszedł do salonu. Para bawiła się z jego małym synkiem, który z widocznym zadowoleniem tarmosił grzechotki. Kobieta wstała, posyłając w jego stronę ciepły uśmiech. Podniosła chłopca, a on wziął go od niej. Spojrzał w piękne, zielone oczy maluszka i uśmiechnął się, bo nie potrafił zareagować inaczej. Mały Altair uśmiechał się do niego, łapiąc drobnymi łapkami jego brodę.
- Obiad sobie odgrzejesz. Ja z Lily lecę na kolację - James posłał mu łobuzerski uśmiech, zaraz wstając z podłogi i idąc na górę, do swojego pokoju.
   Odkąd został z dzieckiem sam, przyjaciele bardzo go wspierali - pozwolili mu się do siebie wprowadzić, a Lily zajmowała się małym gdy on i James byli w pracy lub gdy tak jak dzisiaj szedł powspominać. Był im bardzo wdzięczny, czuł natomiast, że jest ciężarem. Ale nie robił tego wszystkiego dla siebie. Gdyby był sam, pewnie wolałby mieszkać pod mostem, niż zwalać się na głowę przyjaciołom. Ale jego syn go potrzebował - a poza nim potrzebował też dogodnych warunków.
   Kochał to dziecko. To nie była zwyczajna więź jak ojca z synem. Żył dzięki niemu - dzięki jego zielonym oczom, które mały odziedziczył po miłości jego życia. Każda chwila, gdy mógł patrzeć na szmaragdowe oczka chłopca była dla niego cenna. Mógł choć na chwilę zapomnieć o wszystkich problemach - o stracie ukochanej osoby, o braku planu na przyszłość i o tym, jaki żałosny jest jego los.
   Bo jak inaczej to nazwać? Stracił najcenniejszą dla siebie osobę, z rodziną nie miał żadnego kontaktu, miał marną pracę i jeszcze czuł się jak pasożyt w domu Pottera, choć płacił za siebie i dziecko. Nie chciał też słuchać o tym, żeby Lily miała opiekować się Altairem za darmo - płacił jej, choć ta nalegała, że nie musi.
   Ale nic tak nie koiło jego bólu jak chwile spędzone z synem. Był dla niego taką małą, słodką istotką. Owocem jedynej w życiu miłości. Wsparcie przyjaciół było dla niego ważne, a fakt, że jego syn jest bezpieczny jeszcze bardziej.
- Jesteś piękny - powiedział szeptem, składając czuły uśmiech na czole maluszka - jak twoja mamusia.
   Na zabawie z dzieckiem czas zleciał mu bardzo szybko - przyszedł późny wieczór. Kładąc wykąpanego i śpiącego już chłopca do łóżka, poczuł, że do oczu napływają mu łzy. Szybko je wytarł, siadając na łóżku. Musiał być twardy. Nie dla siebie, Jamesa czy Lily - dla Altaira, który za trochę ponad dziesięć lat miał wstąpić do Hogwartu, zostać najlepszym Gryfonem i być zwyczajnie szczęśliwy. Chciałby też, żeby chłopiec był z niego w przyszłości dumny. Zrobić coś ze swoim życiem - ale co?
   Może lepsza praca. Może powinien pogodzić się z rodziną - może zaakceptują go, jego ucieczkę z domu i fakt, że ma dziecko. Niezwykłe dziecko. Takie, które w przyszłości na pewno zagra jakąś ważną rolę. I miał szczerą nadzieję, że będzie to dobra rola.
   Nie mógł skojarzyć nikogo ze swojej rodziny, kto nie zaskakiwałby historią. Każdy miał za sobą jakiś znaczący epizod. Przykre było to, ze większość z nich miała te epizody negatywne. Pochodził ze znanej rodziny czystej krwi, ale mimo to źle mu się kojarzyły takie stare, szanowane rody. Bo takie właśnie miały najwięcej za uszami. Dziwił się, że nadał swojemu dziecku swoje nazwisko - mógł postawić na nazwisko drugiego rodzica. Może mały miałby lepiej w przyszłości.
   Ale mimo wszystko Altair był dla niego tak ważny głównie przez wspomnienia. Przez to, że był jedyną, żywą pamiątką jego jedynej życiowej miłości. I nie potrafił pogodzić się z tym, że to skończyło się tak szybko - nie potrafił zrozumieć dlaczego los zabrał mu jego miłość. Dlaczego to jego ukochana osoba musiała tam leżeć, a nie on?